Czy podołamy wydatkom centralnego budżetu?

Polski rząd zapowiada kolejne pakiety pomocowe w kontekście inflacji. Dyskutuje się o regulowanej cenie węgla, kolejnej dodatkowej emeryturze. Nasze obligacje dziesięcioletnie dochodzą już do poziomu z 2002 roku, czyli jeszcze sprzed naszej obecności w Unii Europejskiej. 7,7% to efekt skoku z 9.06 i 10.06, gdy przebiliśmy psychologiczną granicę 7% w skali roku. Dla zobrazowania: jeśli obecnie pożyczamy na przykład 10 mld zł w postaci tych obligacji i oddamy za 10 lat 17,7 mld zł.

Ten dług będziemy jednak spłacać dopiero za te 10 lat. Pytanie, czy jest to tylko chwilowe, półroczne, czy roczne zachwianie czy dłuższy trend, który wskazałby na sensowność inwestycji w ten typ papierów wartościowych.

Przykłady ze świata

W tym miejscu możemy odnieść się do przykładu ze świata. Jednym z państw w których ostatnimi czasy ceny obligacji poszły do góry, jest Chile. Jednocześnie jest to państwo w którym 21 listopada 2021 roku odbyły się wybory, które wygrał lewicowy populista, obiecujący bardziej aktywną politykę rządu (mówiąc wprost: większe transfery do uboższej części społeczeństwa). Z punktu widzenia rynków, niezależnie od poglądów samych Chilijczyków, takie podejście jest niebezpieczne dla utrzymania zdrowych finansów państwa. Tym samym zwycięstwo skrajnych partii prawicowych i lewicowych, które chcą “bronić rynku wewnętrznego” czy to z powodów walki klas, czy nacjonalizmu, jest zagrożeniem dla wcześniejszego kierunku państwa. Rynki nigdy do takowych pomysłów nie będą odnosić się pozytywnie. Tym samym obniżają ratingi lub po prostu nie kupują danych papierów dłużnych, bo te stają się ryzykowne z racji pojawiających niepewności na rynku walutowym i bankowym. To oczywiście wprost prowadzi do podwyższenia oprocentowania wypuszczanych obligacji

W Chile zaobserwowaliśmy coś podobnego. W maju 2020 roku, oprocentowanie obligacji 10-letnich wynosiło około 2,2% w skali roku. Obecnie jest to 6,6%, podczas gdy w sierpniu 2021 r., było to jeszcze 4,9%. Oczywiście kluczem z punktu widzenia naszego zainteresowania w tym artykule, jest nie tyle samo oprocentowanie, co nastroje z jednej strony społeczeństwa, a z drugiej inwestorów.

ZOBACZ TEŻ: Co warto wiedzieć o polskich obligacjach?

Przeciwne oczekiwania

Jeśli większość tego społeczeństwa jest mocno nastawiona na wyrównywanie stanu posiadania z bogatszymi od nich, to politycy będą iść w tym kierunku tak daleko jak tylko będą mogli. Tą granicą najczęściej jest widmo masowego odejścia inwestorów. Mimo wszystko politycy rozumieją, że kluczem do ich sukcesu jest wzrost gospodarczy, który tworzy się z pracy. Utrzymanie wysokich wydatków socjalnych w postaci wsparcia dla bezrobotnych, tak naprawdę przekreślałoby jakikolwiek inny sposób transferowania funduszy do swoich wyborców. To wbrew pozorom punkt, w którym możemy dostrzegać pewną nadzieję w kontekście polskiego zadłużenia. Realnie gdy myślimy o tych obligacjach na 7,7%, to oczami wyobraźni musimy widzieć siebie spłacających je poprzez podatki. Jednocześnie pytaniem jest czy sami będziemy je płacić, czyli czy zarabiając, nasz status określi nas płatnikami netto do budżetu. Innymi słowy: nie chodzi tylko o to czy wciąż utrzymamy zatrudnienie, ale czy jego poziom pozwoli nam być dokładającymi do budżetu. Nikt nie chce dopłacać, ale lepiej być w tej grupie, bo to oznacza, że mamy możliwości zmiany swojego stanu posiadania i jesteśmy zdolni do inwestycji. 

Kluczem – zatrudnienie

Żeby to wszystko było możliwe, w państwie musi utrzymywać się wysoka stopa zatrudnienia i niskie bezrobocie (co zazwyczaj jest, ale nie musi być tożsame).

I akurat na tym polu Polska wygląda bardzo dobrze. Nasze bezrobocie sukcesywnie spada od 2013 roku. Mieliśmy „chwilę zastoju” około 2010 roku, gdy uderzał w nas kryzys Lehman Brothers i później Grecji. Jednak po nich, niezależnie od tego kto rządzi, czy to jest PO, czy PiS, poziom zatrudnienia rósł i utrzymuje się kilkanaście procent ponad początek tego wieku.

To jest podstawowa różnica między nami, a właśnie wyżej wspominaną Grecją. Owszem, zwiększamy wydatki państwa, ale wciąż trzymamy się mocno w kontekście międzynarodowego handlu, dla którego pracują Polacy. Jesteśmy silnie wpięci w ten system i powinien on być odporny na chwilowe problemy z kosztami pandemicznymi i wojennymi. Patrząc na przyszłość Polski, jako naszego miejsca zamieszkania, musimy się opierać na danych z rynku pracy. Natomiast cel naszych inwestycji możemy dobierać zależnie od kilkuletnich trendów, jak wzrost oprocentowania obligacji, zwyżki na rynku nieruchomości, czy przepisy podatkowe choćby w aspekcie fotowoltaliki i innych inwestycji energetycznych.

Dodaj komentarz